- Więc na czym miała polegać pańska pomoc dla
Lyn-ne Bolsover? - spytała Shipley. - Założywszy, że przyjęłaby pańską ofertę. - Nie mogę na to odpowiedzieć. - Nie może pan czy nie chce? Allbeury uśmiechnął się. - Nie mogę, pani inspektor. Każdy przypadek jest inny. Moja ewentualna pomoc czy rada dla pani Bolsover zależałaby od jej specyficznej sytuacji czy potrzeb. - A co z potrzebami Joanne Patston? - spytał Keenan, wychylając się nieco do przodu. - Bardzo mi przykro, ale i tutaj nie na wiele się państwu przydam. Z panią Patston spotkałem się tylko raz w miejscowej bibliotece. - Tej przy Hall Lane? - Tak jest. Przyprowadziła z sobą córeczkę i rozmawialiśmy, kiedy mała oglądała książeczki. Matka cały czas miała ją na oku. - A o czym rozmawialiście? - Pani Patston bała się o Irinę, ponieważ jej mąż małą bił. Rozmawialiśmy o tym, a także jak mógłbym jej pomóc w uwolnieniu się od małżeństwa. - No właśnie: jak? Rozwód? - Rozwód nie oznaczałby pełnego zerwania. Proces by się przeciągał, poza tym istniałoby ryzyko, że doprowadzony do ostateczności mąż stałby się jeszcze bardziej niebezpieczny. - Mogłaby wnieść o zakaz kontaktów - zasugerowała Shipley. - Oczywiście, tylko nie wiem, czy dałaby sobie radę z wszystkimi konsekwencjami. No i jak pani wiadomo, tacy ludzie nie zawsze stosują się do zakazów. - Dlaczego nie złożyła doniesienia na policji? - spytał Keenan. - Bo się bała. - A skąd pan się o niej dowiedział? - zainteresowała się Shipley. - Z jeszcze jednego anonimowego źródła? - Tak, ale tym razem nie z listu - kłamał Allbeury, patrząc Keenanowi prosto w oczy. - Dostałem wiadomość telefoniczną. - Oczywiście numer nie do wyśledzenia? - Nawet nie próbowałem go ustalić. Bardziej mnie zainteresował podmiot. - Czyli Joanne Patston? - I zagrożenie jej dziecka. - Dlaczego nie zgłosił pan tego zagrożenia? - Chciałem, żeby pani Patston mi zaufała. Zawiadomienie służb socjalnych czy policji mogłoby tylko pogorszyć sytuację jej i dziecka. - I rzeczywiście zaufała panu? - spytał Keenan. - Myślę, że była tego bliska.